Dla Baśki czas zatrzymał się pięć minut przed dziesiątą. W szybce zegarka odbijał się kolorowy neon, w uszach tętniła muzyka i gwar osób stojących przed wejściem do lokalu, a wskazówki tkwiły w miejscu, jak przyklejone. „Mogliby już przyjść, bo za chwilę ktoś weźmie mnie za kurwę”, pomyślała i skubnęła palcami rąbek spódnicy, sięgającej do połowy uda. Nie udało się zsunąć jej niżej.
– Monika, po cholerę umówiłaś się z nimi akurat tutaj? – warknęła na kuzynkę. – I tak nie wpuszczą nas do środka.
– Co się martwisz na zapas? – odparła Monika. – Ciekawe, czy mój marynarz przyjdzie w mundurze galowym? Wyglądałby bardzo seksownie, nie uważasz?
– Przecież to student. Musiałby zgłupieć, żeby zabierać mundur na wakacje.
– Nic straconego, bez munduru też wygląda zabójczo. – Monika przymknęła oczy z marzycielskim uśmiechem.
Baśka przyjechała nad Bałtyk, żeby wypocząć po stresującej sesji. Opalić się, wyskakać przy muzyce, zwiedzić coś, napić się piwa i zjeść kiełbasę z grilla, siedzieć na plaży do trzeciej nad ranem podziwiając Leonidy, a potem spać do dziesiątej rano. Monika koniecznie chciała wmieszać w tę sielankę jakiegoś samca i prowadziła intensywne poszukiwania odpowiedniego kandydata. Zdołała wypatrzeć jednego, w trakcie realizacji pierwszego punktu z wakacyjnej listy Baśki.
– Patrz, znowu jest – oznajmiła podekscytowana Monika. – Za tamtym żółtym parawanem. Nie wygląda, żeby był z jakąś laską.
Monika nie była zwolenniczką morskich kąpieli, bo to fatalnie wpływało na fryzurę, ale nie omieszkała przejść się kilka razy nad wodę i z powrotem na leżak, okrężną drogą obok żółtego parawanu. Dopięła swego.
– To jest Darek, a to moja kuzynka Baśka – dokonała prezentacji przystojniaka zza żółtego parawanu, kiedy przyszli się zapytać, czy pójdzie z nimi na piwo.
Baśka podziękowała, nie chciała być tą trzecią. Poszli sami, a ona wyciągnęła książkę z plecaka i zatopiła się w lekturze pozwalając słońcu wyzłocić skórę na odpowiedni odcień. Koło południa upał zbyt doskwierał, żeby wytrwać na plaży, więc wróciła na kemping. Monika wpadła do domku godzinę później.
– Baśka, szykuj się na balety dziś wieczorem.
– Dobra, gdzie idziemy? Tam gdzie wczoraj?
– Nie, umówiłam się z Darkiem w Viperze.
Baśka wywróciła oczami.
– Po co tam? Nie lepiej gdzieś, gdzie wpuszczą w dżinsach? Zresztą, idźcie sami. Niepotrzebna wam przyzwoitka.
– No, ale właśnie Darek ma kolegę i pójdzie ze mną, jak przyjdę z koleżanką, no wiesz…
Monika zrobiła minę żebrzącego szczeniaka.
– Oszalałaś – stwierdziła Baśka. – Nie ma mowy.
W końcu się zgodziła. Monika naświetliła jej tragiczny obraz kobiety, która zmarnowała szansę na miłość życia przez upartą kuzynkę. Nie pomogło tłumaczenie, że gdyby faktycznie coś miało z tego być, to nie stawiałby takich durnych warunków. Baśka wiedziała, że będzie się czuła, jak idiotka w szpilkach, na randce w ciemno.
– Po co mi szpilki na kempingu nad morzem? – dziwiła się, kiedy Monika próbowała wcisnąć do jej walizki jadowicie zielone pantofle na wysokim obcasie. Baśka kupiła je na jesiennej wyprzedaży w niemieckim Oder Center tylko dlatego, że były w jej rozmiarze.
– Kochana, nie wpuszczą cię do porządnego lokalu w glanach.
– Więc po prostu tam nie pójdziemy – tłumaczyła cierpliwie, rzucając okropne buty na podłogę.
– Oczywiście, że pójdziemy! Tylko tam można spotkać ciacha w najlepszym gatunku.
Monika była koneserką mężczyzn, lubiła wybierać ich spośród bywalców dyskotek. Rozpływała się nad aksamitem rzęs, kolorem oczu, kształtem dzwonów, czajników, motyli, czy co tam jeszcze się pakuje na siłowni. Baśka nie potrafiła zrozumieć, jakim cudem Monika nie dostrzegała przepoconych koszul, rozlazłej od piwa gadki i półprzytomnego spojrzenia utkwionego w dekolcie. Czuła odrazę na widok oślinionych, namolnie domagających się pocałunku warg, zionących mieszaniną przetrawionego alkoholu i papierosów. Irytował nabrzmiały penis w nogawce dżinsów, trącający udo podczas tańca – przytulańca i lepkie dłonie błądzące, niby przypadkiem, w okolicach tyłka.
Baśka zerknęła w stronę bramkarzy strzegących wejścia do Vipera. Miała nadzieję, że nie pamiętają, jak kilka dni temu próbowały tam wejść. Zwykle nikt nie pytał jej o dowód osobisty, powagi dodawało sto osiemdziesiąt centymetrów wzrostu, krótkie włosy i okulary. Tym razem nie udało się zmylić czujności bramkarzy. Nie pomogło tłumaczenie, że do dwudziestych pierwszych urodzin brakuje zaledwie rok. Baśka była zadowolona z takiego obrotu sprawy i nie zamierzała wracać tam, gdzie jej nie chcą.
– Już są! – krzyknęła Monia, tłumiąc pisk radości.
W kręgu światła padającego z latarni pojawił się Darek. Nawet bez munduru robił oszałamiające wrażenie, niczym model z kolorowych pism, ubrany z designerskim sznytem w białą koszulę i sportową marynarkę. Baśka nie dałaby się zwieść ciemnym oczom w oprawie gęstych rzęs, które tak rozczulały Monikę. Wyobrażała sobie, co znaczy życie z marynarzem – wieczne rozstania i samotne zmaganie z codziennością. Nie próbowała dzielić się swoimi wnioskami, bo nie wierzyła, że ich związek przetrwa dłużej, niż dwa miesiące. Monika wybierała pięknych, a potem spalała ją zazdrość o każde, nawet przelotne spojrzenie ukochanego, rzucone w kierunku innej. Prędzej, czy później któraś ze stron nie wytrzymywała presji i odchodziła. Dla Baśki ból rozstania byłby nie do zniesienia, dlatego nie podejmowała ryzyka. Nie wierzyła w bzdury o miłości po grób, zwłaszcza takiej od pierwszego wejrzenia.
Kolega Darka prezentował się mniej okazale, sięgał Baśce do ramienia, ale nadrabiał elegancją. Musnął ustami powietrze nad wierzchem jej dłoni, wypowiadając grzecznościowe formułki i obrzucił spojrzeniem jasnoniebieskich oczu. Przedstawił się, ale imię natychmiast uleciało Baśce z głowy. Nigdy nie miała pamięci ani do twarzy, ani do imion, tym bardziej, kiedy się denerwowała.
Bramkarze nie robili problemu i bez słowa wpuścili ich do lokalu. Wnętrze różniło się od studenckiego klubu szykownym wystrojem, a ludzie nie nosili podartych dżinsów i powyciąganych koszulek. Poza tym tak samo dudniła muzyka, było duszno i śmierdziało papierosami.
– Przepraszam, jak masz na imię? – zapytała swojego partnera, kiedy podał jej drinka. Poczuła ciepły rumieniec na policzkach. Starała się unikać jego wzroku.
– Piotr.
Rozmowa nie kleiła się, zwłaszcza, że słowa tonęły w ogólnym rozgardiaszu. W milczeniu dopili drinki.
– Zatańczysz? – zapytał i podał ramię.
Wstała od stolika, wychodząc z założenia, że w ten sposób czas szybciej zleci. Monika utonęła w ramionach Darka i oddała się namiętnym pocałunkom. Nie pozwoli się stąd wyciągnąć wcześniej niż nad ranem.
Kiedy znaleźli się na parkiecie, Piotr objął ją w talii, zamknął dłoń w swojej i odsunął daleko w bok. Zamiast kiwać się monotonnie na boki, zaczął przesuwać stopy, zataczając kręgi. Próbowała za nim nadążyć, ale poczucie rytmu nie było jej mocną stroną.
– Przepraszam. – Posłała niepewny uśmiech, kiedy kolejny raz nastąpiła mu na palce. – Nie umiem tańczyć.
– Spokojnie. – Poprawił chwyt i poprowadził ją bardziej zdecydowanie. – Nie myśl o tym, daj się ponieść muzyce – powiedział jej do ucha i z powrotem odsunął się na odległość ramienia.
Dystans partnera odpowiadał jej. Najwyraźniej ten egzemplarz nie należał do obłapiaczy – obśliniaczy i nie zanudzał gadką od rzeczy. Pozwoliła sobie na odprężenie i posłuchała rady. Przestała myśleć o dłoniach mężczyzny na jej ciele, wsłuchała się w nieśpieszny rytm muzyki i zaufała doświadczeniu partnera. Lekkie ugięcie kolan przenosiło ją kawałek dalej po zakrzywionej linii, wystarczyło dosunąć stopę i od nowa. Przy kolejnej piosence, odnaleźli wspólny rytm. Sunęli po parkiecie coraz sprawniej, aż Baśka zaczęła się zastanawiać, jakim cudem jeszcze na nikogo nie wpadli. Zaryzykowała chwilową utratę koncentracji i rozejrzała się. Środek parkietu był tylko ich, otoczony wianuszkiem ludzi podrygujących w rytm muzyki. Wyłożone lustrami szerokie filary odbijały wirującą parę. Ze zdumieniem spoglądała na swoją wyprostowaną sylwetkę, lekko odchyloną głowę i długie nogi z wdziękiem sunące po podłodze. To nie była ona. Nawet szpilki wydawały się niezbędnym dodatkiem, a nie koszmarną torturą.
Piotr musiał wyczuć rosnącą pewność jej ruchów, bo zaczął wprowadzać nowe elementy. Przyciągnął ją do siebie, ale zanim zdążyła zaprotestować, pchnął lekko i wypuścił spiralnym ruchem, niczym sylwestrową serpentynę. Nie pozwolił jej odejść dalej niż na długość ramion. Pociągnął jej dłoń, przesunął się w bok i złapał w objęcia, kiedy wirując wróciła do niego. Do następnych obrotów dodawała wyciągniętą nogę z obciągniętymi palcami lekko muskającymi parkiet, wygięcie ciała, odchyloną do tyłu głowę. Nigdy wcześniej nie czuła się tak zwiewnie, zgrabnie – kobieco. Nie czuła zmęczenia, chociaż straciła rachubę, ile utworów przetańczyli.
Zauważyła, że Piotr przygląda się jej spod uniesionych brwi. Uśmiechnęła się, tym razem szczerze. Odpowiedział uśmiechem i pochylił się nisko podpierając jej plecy ręką, aż prawie dotknęła głową podłogi.
– Wygimnastykowana – powiedział, zbliżając usta do jej ucha. – Będzie ciekawie.
Jego oddech łaskotał szyję. Popchnął lekko plecy i z gracją wróciła do pionu. Była sprawna fizycznie. Grała w kosza, żeglowała, uprawiała sporty walki, ale nie sądziła, że nadaje się do rzeczy tak subtelnych, jak taniec. Zdążyła wypić zaledwie jednego drinka i nie potrzebowała więcej. Upajał ją ruch zgrany z melodią drgającą w uszach, płucach, sercu, pozwalała się uwieść muzyce i wprawnym rękom Piotra.
Ostatnie takty romantycznej piosenki utonęły w eksplozji dźwięków. Basowe bity zaatakowały uszy, kolorowe światła omiatały parkiet oszalałymi smugami, stroboskopowe lampy szatkowały obraz na pojedyncze klatki, ukazując migawki z dziwacznie powyginanymi postaciami. Piotr ani myślał wracać do stolika, a szybsze tempo niczego nie zmieniło. Nadal prowadził w tańcu, potwierdzał swoje prawa do panowania na parkiecie, lawirując przez tłum usłużnie schodzący mu z drogi.
Nie tylko stopy chciały tańczyć. Biodra, ramiona nie mogły oprzeć się szaleństwu. Niepewność, ostrożność i wstyd wyparowywały przez skórę wraz z potem, pozostawiając czystą radość. Piotr prowokował coraz śmielsze figury, a ona bez skrupułów wypinała pierś i tyłek w odpowiednich momentach. Czasem trzymał ją w objęciach, zachowując profesjonalny odstęp, czasem odchodził pół kroku i adorował ją tańcem. Obrysowywał dłońmi kształt jej figury tuż nad powierzchnią skóry, a jego biodra falowały w erotycznej sugestii. Nadal widziała w tym tylko element choreografii, ale budząca się w niej kobieta czuła się doceniona, wielbiona i z przyjemnością poddała się przyjemnemu dreszczowi podniecenia.
Kilka utworów później, chłodna logika, za którą kryła się na co dzień, rozpłynęła się w szaleństwie wyzwolenia. Baśka unosiła się w innym wymiarze, gdzie tworzywem rzeczywistości były dźwięki muzyki, które przenikały duszę i wywracały na nice. Otwierały najbardziej ukryte drzwi i uwalniały stłamszone uczucia. Bliskość przestała przeszkadzać, biodra falowały we wspólnym rytmie, dotykając się, to znów oddalając. Piotr zerwał marynarkę i rzucił w powietrze. Z chęcią pozbyłaby się przyklejonej do ciała bluzki i odkryła przed nim tajemnice. Była boginią i chciała widzieć uwielbienie i pożądanie w jego oczach.
Pomiędzy nogami przepłynął kłąb białego dymu, wznosił się, zwijał w spirale, odrealniając do reszty otoczenie. Piotr wykonał figurę w parterze i podnosząc się musnął przelotnie pod spódnicą wewnętrzną stronę uda. Misternie ułożony stos zapłonął od jednej zapałki. Ogień objął uda gorącym oddechem, błyskawicznie poszedł w górę i wdarł się do wnętrza. Wyczulona skóra chciwie domagała się więcej. Jedwab bluzki drażnił i rozpalał kolejne płomienie. Chciała jego dłoni na swoim ciele. Pragnęła, żeby podsycał tę pożogę, rozerwał falbanki, wyłuskał piersi ze stanika i objął wargami stwardniałe sutki. Wypełnił nienasyconą próżnię w dole brzucha i zdecydowanymi pchnięciami uwolnił niewypowiedzianą rozkosz spełnienia. Gdyby zechciał, rozłożyłaby przed nim nogi tam, gdzie stała – na środku parkietu, w kręgu ludzi pojawiających się i niknących w seriach błyskających świateł.
Szaleńczy rytm zamarł i przerodził w powolną melodię, dając pretekst do celebrowania bliskości, jednak on miał inny plan.
– Napijesz się?
Nie była w stanie wydobyć głosu, dławiło ją zgęstniałe na śmietanę powietrze. Kiwnęła głową i poszła za nim.
– Baśka! – Monika wpadła na nią przy barze. – Nie miałam pojęcia, że umiesz tak zajebiście tańczyć towarzyskie!
– Bo nie umiem – odparła, otrząsając się z otumanienia.
– Pierdolisz! Jesteś gwiazdą wieczoru.
Baśka rozejrzała się wokoło i spostrzegła wiele twarzy zwróconych w jej stronę. Wyrażały uznanie, zazdrość, taksowały i oceniały z uśmieszkiem na ustach. Ostatnie, czego potrzebowała, to zostać gwiazdą wieczoru. Lubiła ciemne kąty, które dawały poczucie bezpieczeństwa.
Piotr trącił delikatnie jej ramię oszronioną szklanką z piwem.
– Proszę.
– Dzięki.
Przechyliła pokal i wlała w siebie połowę zawartości. Powietrze znowu zgęstniało, jakby Piotr kondensował je do granicy stanu skupienia samą obecnością. Dym papierosowy wyciskał łzy i gryzł w gardło a basowy rytm huczał w głowie i drgał pod stopami rezonując we wnętrznościach.
– W porządku? – zaniepokoił się.
– Muszę… muszę się przewietrzyć.
Uśmiechnął się, ujął ją pod ramię i wyprowadził z tłumu. Wyszli w rozświetloną latarniami noc, a podmuch wiatru przykleił chłodny jedwab bluzki do spoconych pleców.
– Znam fajne miejsce, gdzie nikt nie będzie nam przeszkadzał – powiedział Piotr, obejmując ją w pasie.
Ogarnął ją strach przed nieobliczalnym, dzikim zwierzęciem, które prowadziło ją do swojego leża.
– Poczekaj… – Zatrzymała się gwałtownie. – Chyba zostawiłam coś… Zaraz wracam.
Wpadła z powrotem do klubu, przepchnęła się przez rozbawiony tłum i znalazła Monikę.
– Wracam na kemping! – wrzasnęła jej w ucho przekrzykując muzykę. – Jakby tamten pytał, to nie wiesz gdzie się podziałam, w ogóle mnie tutaj nie było i nie wiesz o czym mówi.
Monika spojrzała na nią, jak na wariatkę, a po chwili w jej oczach błysnął niepokój.
– Co się stało?
– Nic!
Jeszcze nic. Pieprzona randka w ciemno. Poczekała na większą grupę ludzi opuszczających nocny klub i wmieszała się w tłum. Nie zauważył jej, rozmawiał akurat z bramkarzem, a siwa strużka papierosowego dymku unosiła się nad głową. Nie potrafiłaby mu odmówić. Schwytałby ją w sieć pożądania, odebrał wolną wolę, uzależnił, jak narkotyk. Nie mogła pozwolić odebrać sobie wolności.
Dopiero za rogiem zwolniła i odetchnęła z ulgą. Zdjęła cholerne szpilki i poszła dalej na boso. Serce waliło, jak oszalałe, poganiane strachem i echem podniecenia. Nie wiedziała, czy śmiać się, czy płakać. Mogła mieć swój niezapomniany pierwszy raz, ale stchórzyła. Uciekła, bo nie tak to sobie wyobrażała. Szukała czułości, stałości, poczucia bezpieczeństwa, nie przypadkowej namiętności, ale jej własne ciało miało to gdzieś. Wystarczyło kilka trików i była gotowa oddać się pierwszemu lepszemu.
Kilka dni później nadszedł czas powrotu do domu. Baśka znosiła torby do bagażnika poloneza pożyczonego od ojca i udawała, że nie patrzy na dłonie Darka błądzące po tyłku Moniki podczas pożegnalnego pocałunku. Piotr więcej się nie pojawił i uwierała ją świadomość, że była jedynie nieudaną jednorazową przygodą. Nie był typem rycerza na białym koniu, który ocaliłby ją z zaklętej wieży własnego strachu. Żałowała, że nie dała się ponieść niekontrolowanej namiętności tamtego wieczoru i nie zakosztowała rozkoszy, ale przerażał ją seks sprowadzony do pozbawionej uczuć fizyczności. Nie umiałaby się takiej zaakceptować.
Mężczyzna odchodził. Uzależniał od siebie kobietę, spełniał obowiązek reprodukcji narzucony przez naturę i znikał. Dobrze, że nie dała się w to wmanewrować. Zawsze były z matką same i świetnie dawały sobie radę.
Olać to.
Tylko, skąd ten żal…?
Weszła ostatni raz do domku kempingowego i rozejrzała się w poszukiwaniu drobiazgów, które mogła przeoczyć przy pakowaniu. Westchnęła i oparła się o futrynę drzwi. Dotknęła piersi, przesunęła palcami po odznaczającej się pod bluzką brodawce. Jakby się czuła, gdyby to była jego dłoń?
Monsun “Randka w ciemno”
redaktor serwisu StrefaPrzyjemnosci.pl
autorka książek dla dorosłych