Las parował po niedawnym deszczu. Trawy pachniały oszałamiająco, ich duszący zapach drażnił i przywodził na myśl duszne popołudnia na wsi. Z drzew spadały ostatnie krople srebrnego deszczu. Szła, a gałązki łamały się pod nieuważnymi stopami. Nie starała się być cicho, wręcz przeciwnie, chciała, by usłyszał, jak się zbliża. Łydki poparzone miała pokrzywami, których liście dotykały ją pieszczotliwie, gdy się przez nie przedzierała, ale nie czuła bólu. Jedynie oddech miała przyspieszony, nie mogąc doczekać się innego dotyku.
Zdawała sobie sprawę, że to ostatnie wakacyjne spotkanie, wyrwane z czasu kilka godzin, zakłamane do granic możliwości i nieprawdziwe, a jednak tak boleśnie cudowne.
Zauważyła go. Siedział na ściętym pniu brzozy, dopalając papierosa. Ciemne włosy opadły grzywką na twarz, zasłaniając bliznę, którą tyle razy całowała podczas tych kilku tygodni. Przystanęła, przypatrując się, i próbując na zawsze zapisać ten obraz w sercu. Nie wierzyła, że to możliwe. Za kilkanaście tygodni wspomnienie zblednie, zastąpione przez twarz męża, która będzie wdzierać się w obraz człowieka, którego imienia nawet nie znała.
Zgasił niedopałek i spojrzał w jej stronę. Zrobiła kilka niepewnych kroków, więc wstał i podszedł. Nie potrzebowali słów. Wplótł palce we włosy i odgarnął jej z twarzy. Przez chwilę przyglądał się zaczerwienionym policzkom i lśniącym od tłumionych łez oczom.
Pocałunek był brutalny, pełen złości. Krew z rozciętej wargi zmieszała się ze śliną, miała metaliczny, ostry posmak. Jęknęła mu wprost do ust, przyciągając bliżej. Dotknęła dłonią wypukłości w spodniach, dając znak, że chciałaby go poczuć w sobie. Już. Teraz.
Uniósł ją i oparł o drzewo, jakby ważyła zaledwie kilka gramów. Mięśnie na przedramionach napięły się, obserwowała ukradkiem wypukłości żył pod skórą.
Kora drapała plecy, gdy przycisnął ją, prawie miażdżąc swoim ciężarem. Oplotła nogami jego biodra, podwijając niecierpliwym ruchem spódnicę. Nie miała bielizny, więc wszedł mocno, na granicy brutalności, którą tak lubiła.
Czas zwolnił. Las parował, a ciężki zapach roślin unosił się dookoła, odurzając. Było duszno i nieruchomo, jakby świat zamarł, czekając na to, co się wydarzy. Całował jej łzy, gdy płakała bezgłośnie. Czuł ciepło, gdy wsuwał się i wysuwał z miękkiego niczym małż ciała, teraz powoli, z uwagą, całując ją mocno.
Wodziła językiem po bliźnie, która szpeciła jego twarz. Była zaczerwieniona i nierówna na brzegach, ale kochała ją bardziej niż cokolwiek. Miała dziwny, lekko słonawy smak. Na początku nie chciał, żeby jej dotykała, ale z biegiem czasu pozwolił, by pieściła zgrubienia. Przymykał wtedy oczy, jasne jak niebo nad nimi, i wzdychał tak, jakby w piersi tkwił głaz zamiast serca.
Każdy ruch był jak wspomnienie jednej z chwil, które razem przeżyli. Spotkanie, zupełnie przypadkowe, na plaży. Magnetyzm, który nie pozwolił im minąć się obojętnie, krótka rozmowa i seks w lodowatym, przeszywającym do szpiku kości chłodem, morzu. To było jak wulkan, jak lawina, której spadania nie da się powstrzymać i która niszczy wszystko, co napotka na drodze.
Spotkania były krótkie, z niecierpliwymi dłońmi na ciałach, w zakamarkach lasu, między falochronami, wśród wydm, gdzie suche, wypalone słońcem trawy szumiały cicho i złowieszczo. Nad nimi krzyczały mewy, a sól morska osiadała im na twarzach, dodając ich pocałunkom smaku.
Każde posunięcie bioder było jak skradziony gdzieś w biegu pocałunek, słowo rzucone na pożegnanie, wzrok, który wyrażał więcej niż tysiące zdań rzuconych w przestań.
Spotkali się na chwilę, gdzieś we wszechświecie, zupełnie niepotrzebnie. Bez przyszłości kochali się tak, jakby świat miał zginąć za kilka godzin, roztrzaskany przez asteroidę. Patrzył głęboko w zielone oczy kochanki, próbując znaleźć w nich przyczynę. Ale nie było tak odpowiedzi, a jedynie nieme pytanie.
Muchy, obudzone po deszczu, bzyczały wokół. W koronach drzew znów zaśpiewały ptaki. Promienie słońca, rozproszone przez liście, przedzierały się przez korony, rozbłyskując w mieniących się na kwiatach kroplach deszczu. Dzięcioł zastukał w drzewo. Ich przyspieszone oddechy i tłumione pocałunkami jęki niosły się po lesie, wzbudzając niepokój małych zwierząt, ukrytych w norach.
Czuł, jak wzbiera w niej orgazm. Poznawał to po ściśniętych mięśniach, po szybszym oddechu i półprzymkniętych powiekach. Zwolnił jeszcze bardziej, sycąc się jej pragnieniem, doświadczając wraz z nią dosięgnięcia szczytu. Powoli. Pomalutku. Jej szczytowanie było niczym rozpryśnięte na milion kawałków strzaskane lustro. Otaczało go odłamkami doznań, raniąc boleśnie. Przyspieszył, by osiągnąć spełnienie. Chwycił dłońmi jej mokre od potu uda. Przycisnął mocniej do drzewa, całując zachłannie.
Leżeli w milczeniu, wpatrując się w kołyszące się pod wpływem wiatru sosny. Pnie skrzypiały cicho. Wokół panowała niczym nie zmącona cisza, tak idealna. Papieros wędrował z ręki do ręki, z ust do ust. Oddechy się wyrównały, a orgazmy stały się jedynie wspomnieniem. Tak jak związek, którego nigdy nie było…
Patrycja Żurek “Wśród ciszy”
redaktor serwisu StrefaPrzyjemnosci.pl
autorka książek dla dorosłych