Anna – kobieta z plaży

Postanowiłem, że zrobię sobie wolne. Miałem dość, dość ludzi, dość zgiełku wielkiego miasta, dość pracy, dość Internetu, dość suk, dość żony i dziecka.

Potrzebowałem chwili wyciszenia i spokoju.

Ktoś polecił mi ten pensjonat, więc po prostu spakowałem się i wieczorem tego samego dnia zająłem pokój na piętrze małego, schludnego domu stojącego tuż na skraju plaży nad morzem.

Było już po sezonie, miasteczko w trakcie lata pełne turystów teraz wydawało się uśpione i nierzeczywiste w swoim spokoju.

Gospodarze pozostawili całe poddasze do mojej dyspozycji. Przez odsuwane szklane drzwi mogłem wyjść na mały, przysłonięty spadem dachu taras. Lubiłem tam siedzieć na dużym wiklinowym fotelu i wpatrywać się w szumiące w oddali morze.

Całe dziesięć dni całkowitego odcięcia od świata w miejscowości, której nazwy nie jestem w stanie sobie dziś nawet przypomnieć, z butelką whisky i moimi ulubionym francuskimi papierosami.

Drugiego, lub trzeciego dnia mojej pozbawionej trosk bezczynności, kolejnego spędzanego na wylegiwaniu się na tarasie, słuchaniu morza i delektowaniu się powolnym rytmem dnia wyznaczanym przez posiłki, kiedy siedziałem na tarasie czytając po raz setny „Flet z mandragory” Łysiaka, zobaczyłem młodą kobietę przechadzającą się brzegiem morza. Nie wiem, co zwróciło moją uwagę, że akurat wtedy podniosłem wzrok znad tekstu i spojrzałem w kierunku plaży. Impuls, który potrafi wpłynąć na bieg całego życia.

Szła powolnym krokiem, zapatrzona w niebieski bezmiar morza. Wyglądała smutno… po prostu smutno. Rozpuszczone włosy, sięgające do ramion rozwiewał wiatr od morza. Powoli przesuwała się przed moimi oczami. Niespiesznie, samotnie i smutno. Kiedy znikła za wydmą wróciłem do czytania, ale litery już nie składały się w obrazy. W myślach, pod powiekami miałem tylko jej spokojny sposób poruszania się i rozwiane włosy.

Zszedłem na kolację i zapomniałem o niej… do następnego popołudnia, które zastało mnie znów na tarasie, znów z książką. Tym razem jeszcze trudniej było mi się skupić. Czekałem na nią, na jej pojawienie się. Byłem ciekaw, czy znów tu przyjdzie. Niecierpliwiłem się z każdą mijającą minutą bez jej sylwetki na horyzoncie. Już miałem się poddać, kiedy zobaczyłem szaro niebieski kolor jej swetra na tle beżowej plaży.

Wstałem i usiadłem na drewnianej balustradzie tarasu. Znów była zapatrzona w morze, nawet na chwilę nie odwróciła się w stronę lądu. Może to i dobrze, jeszcze zobaczyłaby, że się jej przyglądam. Szła obejmując się w pół ramionami, za długie rękawy skrywały jej dłonie, tylko od czasu do czasu poprawiała kosmyki włosów, które opadały na jej jasną twarz. Była niesamowicie kobieca w swoich ruchach, w tym swoim zagubieniu, w tym samotnym spacerze nad brzegiem zimnego już morza… tak zmysłowa, tak nierealna, że miałem wrażenie że śnię.

Kolejne dwa dni spędziłem oczekując na jej krótką obecność, chwilę skrytej ekscytacji, podniecenia tym, że mogę na nią patrzeć i kolejnych godzinach spędzonych na myśleniu, co się stało w jej życiu, że samotnie spaceruje po opustoszałej plaży.

Któregoś wieczoru zobaczyłem u moich gospodarzy dużą morską lornetkę, ciężkiego czarnego Zeissa. Poprosiłem o pożyczenie. Nie pytali po co mi ona, mimo to wybąknąłem coś o ornitologii i obserwowaniu ptaków i uciekłem na górę.

Następnego dnia przygotowałem sobie wszystko: popielniczka, papierosy, gruba szklanka z whisky i kostką lodu, lornetka na stoliku. Czekałem na pojawienie się tajemniczej kobiety. W końcu miałem zobaczyć jej twarz, zajrzeć w oczy, mimo, że na odległość. Czułem się jakbym wkraczał w jakiś tajemniczy, lekko erotyczny świat, zakazany dla zwykłych śmiertelników. Czekałem.

Mijały kolejne minuty odmierzane niedopałkami papierosów w popielniczce. Nareszcie – znajoma i mimo, że nigdy nie zamieniliśmy ze sobą nawet słowa, bliska mi postać pojawiła się na plaży. Dżinsy i ten sam szaro niebieski sweter.

Poczułem w dłoni ciężar lornetki. Chłód okularów na powiekach i policzku. Przez chwilę nie mogłem dostroić ostrości. Jest. Piękna. Smutnie uśmiechnięta. Zamyślona. Przesunąłem wzrokiem wzdłuż jej ciała, dotarłem do delikatnego wygięcia szyi, zobaczyłem owal podbródka, pełnię ust, pasemko włosów na policzku. Przeniosłem się niżej na krągłość piersi ledwo widocznych pod swetrem, potem biodra, delikatna wypukłość pośladków, opięte dżinsami uda i odsłonięte do połowy łydki. Była nierzeczywista… jakby wyśniona.

Zgubiłem jej obraz, widok zamazał się, kiedy gorączkowo przesunąłem lornetką po plaży. Dopiero po chwili pomyślałem, że powinienem spojrzeć bez pomocy szkieł, żeby ją odnaleźć.

Osunąłem lornetkę od oczu i zrozumiałem, że schowała się za wydmą. Teraz dwie, trzy minuty oczekiwania na to, aż pojawi się znów w polu mojego widzenia. Sięgnąłem po szklankę, żeby zimnym, aromatycznym alkoholem przepłukać wyschnięte z wrażenia gardło. W połączeniu z zapachem morza whisky smakuje niesamowicie.

Jej postać znów stała się widoczna. Sięgnąłem po lornetkę. Nie była sama. Widziałem jak rozmawia z dwoma mężczyznami. Całe jej ciało mówiło o strachu; zasłaniała rękoma usta, krzyżowała ramiona, kuliła się w sobie. Miałem wrażenie, że dzieje się tam coś, co ją przeraża, coś niedobrego. Spojrzałem na towarzyszących jej mężczyzn. Ich sposób poruszania się, gestykulacja, twarze mówiły mi jedno, ale nie dopuszczałem jeszcze tego do siebie.

Otoczyli ją z dwóch stron. Próbowała się wysmyknąć z zamknięcia między ich ciałami, ale jeden z nich zagrodził jej drogę. Coś powiedziała.

Widok odrzuconej uderzeniem w bok głowy zmroził mnie. W jednej chwili mężczyźni znaleźli się blisko niej i zaczęli brutalnie szarpać i obmacywać. Kobieta wyrywała się i szamotała. Ostatnim obrazem, jaki zobaczyłem była jej twarz wykrzywiona strachem i obrzydzeniem. Znikli znów za kolejną wydmą.

Te jej rozszerzone z przerażenia oczy podziałały na mnie jak zimny prysznic. Kolejne kilka minut pamiętam jak za mgłą. Dotyk drewnianej barierki na mojej dłoni, kiedy przeskoczyłem nad nią ledwo się podpierając. Sypkość piasku pod stopami, który hamował moje kroki. Przyspieszony oddech, serce bijące jak oszalałe i myśl: „żebym zdążył… żebym zdążył… żebym tylko zdążył”.

Wypadłem wprost na nich znad pochyłości wydmy.

Ona już rozkrzyżowana na piasku, sweter zadarty do góry, odsłonięte piersi, zdarte dżinsy i gołe przygniecione ciałem jednego z nich nogi, jasne uda i ciemne majteczki.

„Zdążyłem..!”

Ten pochylony nad nią nie zdołał się podnieść. Kopnąłem go w krocze. Następny właśnie odwracał się, kiedy trafiłem go z rozmachem pięścią między oczy. Czerwień przed oczami, kolejny cios w twarz tamtego. Pamiętam, jak jeden z nich odwraca się i zaczyna uciekać. Chwila zawahania i drugi poszedł w ślady kolegi.

Wciąż z czerwonymi plamkami przed oczami odwróciłem się w jej stronę. Leżała skulona, dłońmi naciągając na siebie sweter, przykrywając swoją nagość. Miała nieprzytomny wzrok, kiedy podniosłem ją i prawie rozkazałem założyć spodnie. Zebrałem resztę rzeczy w małą kupkę i poprowadziłem szlochającą i roztrzęsioną do mnie, do pensjonatu.

Przez całą drogę milczała, zawiniątko trzymając przy swojej piersi, jakby ochraniała najcenniejszą rzecz na świecie. Wprowadziłem ją na górę. Pchnąłem delikatnie w stronę łazienki i poprosiłem, żeby przemyła twarz wodą, albo nawet jeśli chce, wzięła prysznic.

Znikła za drzwiami łazienki. Usłyszałem szczęk zamka. Zamknęła się od środka. Po chwili usłyszałem szum odkręconego prysznica „Cóż, nie dziwię jej się…” – pomyślałem o tym, że zamknęła drzwi na klucz. Wyszedłem na taras.

Usiadłem na swoim fotelu i sięgnąłem po papierosa, próbując opanować drżenie rąk. Dopiero teraz dotarło do mnie, że zachowałem się jak jakiś pieprzony bohater. Mogłem dostać takie manto od tych dwóch, że nie pomógłbym ani jej, ani sobie.

Kiedy drzwi od łazienki uchyliły się, byłem już spokojny i opanowany, wręcz zadowolony z siebie. Siedziałem i paliłem na progu tarasu.

Kobieta z plaży – bo tak ją już zacząłem nazywać – stanęła niepewnie na środku pokoju, okrywając się moim szlafrokiem.

„Hmmm… gdyby to była jedna z moich uległych kochanek… czekałaby ją za takie zuchwalstwo solidna kara” – uśmiechnąłem się do siebie. Pomyślała chyba, że uśmiecham się do niej, bo odpowiedziała niepewnym uśmiechem. Wciąż nie usłyszałem od niej żadnego słowa. Była naprawdę piękna. Tak bardzo marzyłem o tym, żeby być blisko niej choć przez chwilę, żeby poczuć jej zapach, móc z bliska przyjrzeć się jej twarzy, ale jednocześnie bałem się, że z bliska okaże się zwykłą kobietą, pełną fizyczności i realności, że jakikolwiek bliższy kontakt zwulgaryzuje ten mój idealny obraz. Niepotrzebnie. Była zachwycająca. W powoli zapadającym zmierzchu jej jeszcze wilgotna od wody skóra lśniła jakimś dziwnym, ładnym blaskiem. Spierzchnięte od wiatru wargi były jeszcze bardziej kuszące niż widziane z daleka.

– Wszystko w porządku…? Masz może ochotę na coś mocniejszego? – wzrokiem wskazałem na napoczęta butelkę whiskacza. Kiwnęła głową, dając znak, że chce.

„Cholera jakaś niemowa. Nie mogła być idealna, wiedziałem że musi mieć jakąś wadę. Hmm… albo kolejną zaletę. Zależy jak na to patrzeć” – przemknęło mi przez głowę, ale tym razem nie pozwoliłem sobie na uśmiech. Nie chciałem jej peszyć.

Już podnosiłem się z fotela, żeby napełnić jej szklankę, kiedy…

– Niech mi pan pozwoli to zrobić. Dla pana również nalać? – Miała ciepły i miły głos.

– Tak, poproszę.

Patrzyłem jak, przytrzymując poły szlafroka, sięga ponad fotelem do półki. Stając na palcach, zdjęła butelkę i szklanki. Nalewała, lekko przygryzając wargę, starając się, żeby nie przesadzić z ilością alkoholu.

– Już daję ci lód – podniosłem się i wyjąłem kostki z przenośnej lodówki, miałem ich cały zapas bo miały mi przecież starczyć do późnego wieczora.

Przechodząc obok, przez przypadek dotknąłem dłonią jej biodra.

Hmm… po raz pierwszy to ja zadrżałem pod dotykiem. Zwykle moje dłonie wywoływały taką reakcję. Tym razem to mną wstrząsnął dreszcz podniecenia. Skarciłem się za to w myślach; ta kobieta przed chwilą omal nie została zgwałcona.

Usiadłem w fotelu. Podała mi szklankę z whisky. Kiedy nachylała się, nie sposób było nie zauważyć delikatnego rowka pomiędzy piersiami. „Ta mała gra chyba ze mną w jakąś grę”. Żeby pozbyć się tej myśli wziąłem łyk drinka.

– Tssshh… – wciągnąłem z sykiem powietrze, bo zapiekło żywym ogniem. Miałem rozbitą wargę, ale nie zauważyłem tego wcześniej – wynik dużego stężenia adrenaliny we krwi.

– Nic panu nie jest? – Odstawiła swoją szklankę i kucnęła tuż przed mną. Na jej twarzy widać było troskę i zmartwienie.

„Czy ta kobieta nie ma zupełnie swoich problemów” pomyślałem ze złością. Warga wciąż pulsowała ogniem dezynfekcji, jaką sobie sam zafundowałem.

– Niee… nic mi nie będzie.

– Ale to trzeba opatrzyć. – Poczułem jej zapach. Zakręciło mi się w głowie.

– Mogę? – Jej ręce zawisły kilka milimetrów nad moimi ustami.

Kiwnąłem głową na znak zgody. Ciepłe palce delikatnie dotknęły mojej twarzy.

– No i jak? Będę żył, czy dzwonić po karawan? – Uchyliłem się spod jej dotyku.

– Przepraszam – spuściła oczy… ale jak!!

Takiego spuszczania oczu człowiek uczy się w trakcie długiej tresury. Tak spuszczają oczy najlepsze niewolnice, jakie wyszły spod mojej ręki. Takie, które wiedzą i rozumieją, co znaczy całkowite poddanie. Miałem tuż przed sobą jedną z lepiej wytresowanych suk jakie spotkałem w życiu, albo… idealną kandydatkę na uległą. Diament, który wystarczyło lekko oszlifować, żeby stał się najbardziej drogocennym brylantem.

– Znasz ich?

–…?

– Tych mężczyzn z plaży.

– Nie, nie znam proszę pana. – Była mniej więcej w moim wieku, a mimo to mówiła per „pan”. Powoli elementy układanki zaczynały pasować do siebie.

– Zaraz do ciebie wrócę, zostań tu. Dobrze? – Pokiwała głową.

Wszedłem do pokoju. Jak zapytać żeby nie urazić? I to jeszcze w sytuacji, kiedy uratowałem ją przed gwałtem. Korzystając z przerwy na myślenie, wszedłem do łazienki. Jej rzeczy leżały ułożone w kostkę tuż przy wannie. Obok leżało zawiniątko z biustonosza, podartej koszulki i czegoś jeszcze. Spod materiału wystawał czarny, dziwnie znajomy kształt. Pochyliłem się i odsunąłem materiał bluzki. To było to, co trzymała jak skarb, przedmiot, którego nie chciała dać sobie odebrać, nawet w chwili całkowitego szoku i przerażenia.
Czarna, nabijana malutkimi ćwiekami obroża. Obroża jakich pełno, ale ona nie miała ze sobą psa, kiedy spacerowała wzdłuż plaży. Poza tym kto, oprócz uległej, przywiązuje taką wartość do obroży, żeby pamiętać o niej w takich chwilach.

Nie miałem już wątpliwości. Wystarczyło się tylko upewnić.

Wróciłem do pokoju, stamtąd na taras. Opierała się o balustradę i popijała drinka.

– Chcesz zapalić? – zapytałem wchodząc na taras.

Drgnęła na dźwięk mojego głosu.

– A mogę?

– Tak. Poczęstuj się… ja też bym zapalił. – Byłem ciekaw, czy ta sztuczka podziała, czy da się złapać.

Podała mi paczkę z wyłożonymi trzema papierosami, wyprostowane łokcie, wyprężone ciało, spuszczone w ziemię oczy. Bez wątpienia.

Wziąłem papierosa i zanim zdążyła podać mi ogień, sam go sobie odpaliłem.

Ona również zapaliła. Odprężyła się. Znów opierała się o balustradę.

Pozostała jeszcze tylko jedna kwestia do wyjaśnienia.

– Gdzie jest twój pan suczko!? – Głos zabrzmiał jak podcięcie batem.

Upadła na kolana. Zaskoczony taka reakcją pochyliłem się nad nią. Wciąż milczała, jej ciałem wstrząsały spazmy wstrzymywanego płaczu.

– Zadałem pytanie…!

– Nie mam… pana… – powiedziała to krztusząc się łzami.

– Wstań i powiedz mi, co się z nim stało.

– On proszę pana… On mnie zostawił… – Ledwo panowała nad głosem.

– Tak po prostu? – Zamurowało mnie w pierwszej chwili. Tak dobrze ułożonej suki nie pozostawia się ot, tak sobie.

– Nie wiem, proszę pana.

– Kiedy to się stało?

– Pół roku temu. Od tego czasu nie odezwał się już do mnie, proszę pana.

Cała się trzęsła, była w fatalnym stanie. Psychicznie brakowało tylko kropli, żeby się całkowicie rozkleiła.

– Dobrze. Masz dokąd wrócić…? Ktoś pewnie czeka na ciebie, chodź odprowadzę cię. – „W końcu przyjechałem tu, żeby odpocząć a nie żeby ratować porzucane niewolnice”

– Nieee… mogę tu zostać? Błagam… Nikt mnie nie będzie szukał, jestem tu sama jak palec. – Znów czołgała się u moich stóp.

– Uspokój się, no już dobrze. Dziś będziesz mogła zostać. – Zawsze byłem zbyt łagodny. I zawsze obracało się to w końcu na moją niekorzyść. Miałem tylko nadzieję, że nie pakuję się w jakąś kabałę.

– Jak masz na imię?

– Anna, panie.

– Ładnie… Możesz do mnie mówić Jerry. Wszyscy tak do mnie mówią.

Uspokoiła się na tyle, że jeszcze przed chwilą zaszklone oczy znów jaśniały blaskiem. Paliliśmy w milczeniu. Ja nie za bardzo chciałem dzielić się myślami, a ona po prostu się nie odzywała.

– Trzeba będzie przygotować ci jakieś posłanie – powiedziałem, wchodząc do pokoju. Zrobiło się już na tyle ciemno, że włączyłem małą lampkę nocną. Na szczęście w rogu stało dodatkowe łóżko. Nie zwróciłem na nie wcześniej uwagi bo po prostu nie było mi potrzebne.

– Oddaj mi szlafrok, a dla ciebie zaraz… – Nie skończyłem zdania, bo Anna już stała nago trzymając szlafrok w wyciągniętej dłoni.

– Hmhm.. zaraz coś dla ciebie znajdziemy. – Widok był miły dla oka. Pełne uda, krągłe biodra, ładne piersi, zadbana i delikatna skóra.

Wygrzebałem z szafy koszulkę i rzuciłem w jej kierunku. Starałem się nie zwracać uwagi na  jej nagość, ale powoli sztywniejący członek przypominał o kilkudniowej abstynencji.

– Naprawdę mogę panie?

– Tak, możesz… i nie jestem twoim panem. – Zirytowało mnie to moje podniecenie. To była tylko suka… Co innego, gdyby była „kobietą z plaży”. Wtedy mógłbym sobie pozwolić na takie reakcje.

Znalazła się również dodatkowa pościel. Wsunęła się pod nią dopiero po moim wyraźnym rozkazie. Treser byłby z niej dumny. Zastanawiało mnie, że mimo tak dobrego ułożenia została porzucona.

Poszedłem pod prysznic, wciąż zastanawiając się, o co w tym wszystkim chodzi.

Kiedy wróciłem wydawało się, że już śpi. Nalałem sobie jeszcze szklankę whisky i z papierosem w dłoni wyszedłem na taras.

Ciepła noc, jedna z ostatnich tego lata. Zamyśliłem się i zapomniałem o suce w moim pokoju. Z tego stanu wyrwał mnie szmer odsuwanej zasłony. Anna wyszła za mną na taras.

– Panie…

– Taak?

– Nie śmiem zapytać… Mogę?

– Taak?

– Dlaczego mi pomogłeś, panie?

– Hmm… bo nie lubię, jak ktoś bierze od kobiety coś, czego ona nie chce mu sama ofiarować. Rozumiesz?

– Tak, chyba tak.

Chwilę udało jej się wytrzymać w ciszy.

– Panie…

– Taak? – Zabrzmiało jakbym był poirytowany, a przecież ta rozmowa sprawiała mi dużo radości. Uświadomiłem sobie, jak bardzo brakowało mi kontaktu z normalnym człowiekiem, któremu nie płacę za uprzejmość.

– Tak…?

– A gdybym ja chciała ci coś ofiarować panie? – powiedziała to bardzo cicho.

– A co ty mi możesz dać, czego bym już nie miał? – Zaśmiałem się. Niczego od niej nie chciałem i dawało mi to duży komfort.

– Wiem panie… Przepraszam. – Znów była suką, o jakiej się marzy. Zazdrościłem wręcz umiejętności wychowawczych jej panu.

– A o czym myślałaś…? I przestań tytułować mnie „panem”. Nie jestem nim i nie chcę być.

– Panie… przepraszam, Jerry, chciałam ci dać siebie. To wszystko, co mam, to najcenniejsze, co mam…

– Nie kłam… Jest jeszcze coś, co jest cenniejsze dla ciebie niż ty sama.

–…? – Była totalnie zaskoczona

– Chcesz wiedzieć, co to jest? Chcesz, żebym tego zażądał?

– Chcę dać ci wszystko co mam…

– Dobrze. A czemu chcesz to zrobić? – Delikatnie zmieniłem temat.

– Nie wiem. Ufam ci, a to jest dla mnie najcenniejsze. Potrafiłabym chyba oddać ci się bezgranicznie.

– Pokażę ci, że wcale tak nie jest. Chcesz?

Po chwili milczenia odpowiedziała

– Tak panie, przepraszam…

– Idź do łazienki i przynieś obrożę. – Przerwałem jej w pół zdania.

Nawet w ciemności widać było, jak oczy kobiety otwierają się ze zdziwienia. Posłusznie jednak weszła do środka, by po chwili wrócić z paskiem skóry w zaciśniętej dłoni. Odebrałem ją od niej. Widać było, że często była używana. Obroża ze swoją historią.

– Dostałaś ją od niego?

– Tak.

– Boisz się? Boisz się, że zabiorę ci wszystko, co jeszcze cię z nim łączy?

– Tak – wyszeptała.

– Nie bój się, nie jestem aż tak… wredny – Przez chwilę szukałem słowa.

– Chcesz się ze mną dziś kochać?

– Tak Jerry, tak panie…

– Nie, nie chce się z tobą kochać jako pan. Chcę ciebie jako kobiety. Rozumiesz?

– Ale… ja nie wiem, czy umiem. Jestem suką panie.

– Hmmm. Dobrze. Zapnij obrożę! Już! Na co czekasz!?

– Tak panie! – widziałem, że jej oczy rozbłysły podnieceniem.

– Na kolana!

Opadła na kolana. Wypięty tyłek aż korcił, żeby…

– Marsz do pokoju i do łóżka!

Kołysząc biodrami weszła do pokoju. Widać było, że umiała się poruszać w takiej pozycji i że sprawiało jej to przyjemność.

Przez szybę widziałem, jak wczołguje się na łóżko i zastyga w pozycji suki.

Wszedłem za nią.

Bez słowa podszedłem do jej wypiętego i czekającego ciała. Zanurzyłem w niej palce. Była wilgotna. Kilka ruchów i zrobiła się mokra. Dyszała ciężko przez rozchylone wargi.

– A teraz sunia położy się grzecznie spać – Mój uśmiech był nie do opanowania.

Zgasiłem światło i położyłem się do swojego łóżka.

– Dobranoc suniu…

– Dobranoc panie… – usłyszałem cichy głos w odpowiedzi.

Kilka chwil później zasnąłem dzięki wpływowi zmęczenia i alkoholu.

Obudziła mnie ciepła dłoń błądząca po moim brzuchu.

Jeszcze nie do końca obudzony poddałem się przyjemnemu dotykowi. Niezaspokojone podniecenie, kilka dni bez seksu, wczorajsze spotkanie z „kobietą z plaży” sprawiły, że członek wyprężył się gotowy i pulsujący, a przyjemne uczucie podniecenie rozlało się po całym podbrzuszu. Kolejne kilka sekund i wspomnienia wczorajszego dnia wróciły w pełnej krasie. „O kurwa! Takie nieposłuszeństwo!?”

– CO TY SOBIE WYOBRAŻASZ??! – byłem wściekły.

– Nie mogłam się powstrzymać, panie.

– Wstawaj. Światło! – Po chwili rozbłysła nocna lampka. Przymrużyłem oczy, przyzwyczajając się do jasności. Anna stała przede mną ze spuszczonymi oczami i ze skruszona miną.

„Palcat, smycz, trzcinka – wszystkie przybory zostawiłem w Warszawie. Ale tym razem nie będę potrzebował żadnych gadżetów. Wystarczy moja pomysłowość” – opanowałem pierwszą złość, planując następne kroki.

– Pod ścianę! – poruszyła się o kilka sekund za wolno. Plask! Czerwona dłoń odcisnęła się na jej udzie. Prawie odskoczyła pod wpływem bólu.

Zanim wygrzebałem się z łóżka, stała już pod ścianą. Stanąłem za nią nagi, ze sterczącym członkiem i wściekły tak, jak jeszcze nigdy na żadną uległą.

– Dobrze. Chcesz być suką, to sprawdzimy twoje oddanie.

– Ręce wysoko. Wyżej!

Wyszedłem do łazienki. Odkręciłem prysznic. Zanurzyłem w wodzie ręcznik.

Zwinąłem go z dwóch końców tak, że utworzyły się dwie spiralnie schodzące się stożki. Miałem świadomość, że taki bicz nieumiejętnie użyty potrafi połamać kości.

Jeszcze tylko rzemienie z torby podróżnej. Je również wrzuciłem pod wodę. Niech namokną, potem spełnią swoja rolę.

– Rozbieraj się! Nie zasłużyłaś na noszenie odzieży.

Zrzuciła z siebie koszulkę. Chyba zaczynało do niej docierać, że stanowczo za daleko się posunęła. Ale już było za późno. Żadnego kontraktu, żadnych umów, żadnego hasła bezpieczeństwa. Wiedziała, że zawaliła sprawę i że jest całkowicie oddana na moją łaskę.

– Chciałem cię wziąć pod moją opiekę, chciałem być dla ciebie panem, ale wszystko spieprzyłaś przez swoją żądzę. Wybijemy ci ją teraz z głowy.

– Rozsuń nogi. Szerzej. – Stała w rozkroku tak szerokim, że drżały jej mięśnie.

Pierwsze uderzenie wywołało zduszony jęk. Końcówka mokrego ręcznika trafiła dokładnie pomiędzy rozchylone wargi sromowe. Cała reszta mokrego materiału przesunęła się po wewnętrznej stronie ud. Jęknęła i aż ugięły się pod nią nogi.

– Za każde następne chcę słyszeć podziękowania.

Trzask!

– Dziękuję paniee – spazmatycznie wciągała powietrze

Trzask!

– Dziękuje panieeee.

Razy spadały na nią w równych odstępach, tak, żeby mogła spodziewać się kiedy nadejdzie kolejny uderzenie.

Trzask!

– Dziękujeee panieeee.

Trzask!

– Dziękujeee panieeee.

Czerwone uda i coraz bardziej ugięte nogi świadczyły o cierpieniu. Mokre ślady odciśnięte dłońmi na ścianie i coraz bardziej załzawione oczy. Suka odbierająca karę.

Piekło ją całe podbrzusze, każde uderzenie trafiało dokładnie w łechtaczkę, która była tak obolała, że nawet napięcie mięśni powodowało skurcz bólu.

Podszedłem do niej i położyłem zimną dłoń pomiędzy płatkami. Westchnęła z ulgą.

– Zapomniałem o jednym. Zdejmij obrożę… na nią tym bardziej nie zasługujesz.

Sięgnęła dłońmi do szyi. Niezgrabnie zaczęła ją rozpinać.

– Zostaw. Nawet tego nie potrafisz zrobić dobrze.

Szarpnięciem zerwałem obrożę.

– Teraz jesteś cała ty – ani kobieta, ani suka.

Zdziwiona obejrzała się za siebie. Plask! Uderzenie dłoni odwróciło jej głowę do poprzedniego ustawienia.

– Kim jesteś Anno? – pytający głos był spokojny i czuły.

– Jestem suką panie.

– Nie, nie jesteś suką. Nie zasługujesz na to miano. Jesteś rozwydrzoną samicą. – Wciąż ciepły głos zabrał jej ostatni grunt pod nogami.

– Obróć się! – Posłusznie stanęła plecami do ściany.

– Dotknij się! – Wsunęła dłoń miedzy palące uda.

– Czujesz? Jesteś podniecona?

– Tak, panie.

– Widzisz…? Nie ma w tobie nic z suki. Suka zapytałaby o pozwolenie.

– Nie jesteś też kobietą. Która dałaby się tak traktować i wciąż byłaby podniecona?

Zdezorientowany wzrok, pustka w głowie.

– To kim ja jestem?

– Nikim. Ale obiecuję ci, że zanim skończy się ta noc będziesz najlepszą suką jaką widział świat.

Jak oceniasz ten wpis?

Najczęściej czytane

Weryfikacja wieku

Czy masz więcej niż 18 lat ?