Huczący pociąg, migające światła mijanych miejscowości i pasażerka na siedzeniu naprzeciw moich oczu. Patrzę. Łypię, zerkam, w końcu gapię się otwarcie. Ciemne włosy opadają falą na kark i szyję. Wysokie czoło bez najmniejszych śladów zmarszczek, delikatnie profilowane brwi skłaniają się łukami do subtelnej krzywizny nosa. Ładnie wycięte nozdrza, rozchylające się stopniowo, nadają jej wygląd narowistej klaczy. Spojrzenie ciemnobrązowych źrenic zarezerwowane jest dla wybrańców. Jest zaczytana. Nie odrywa oczu od stronic zapisanych czarnym pismem.
Wyjmuję laptopa i zaczynam robić notatki. Grafoman – jednym słowem. Ale postać przede mną hipnotyzuje i przykuwa uwagę. Wiem, że jej obraz pozostanie pod powiekami na długo. Dopóty się z tego jej widoku nie „wypiszę”, dopóki jej i tego wspólnego podróżowania nie opowiem. Tym razem wprost do szuflady, bo na nic erotycznego nie mogę liczyć, a już widzę moją korektorkę wysyłającą maila z pytaniem: „A gdzie jest mięso?”
Współpasażerka przewraca kolejną kartkę. Nie spuszczając z niej oczu, zaczynam notować.
„W twarzy szczególną uwagę zwracają usta podkreślone jakby nieśmiało, a jednak wyraźnie czerwienią pomadki. Teraz nad książką, czytając, budzi zachwyt świadoma swych atutów, lecz pod nieśmiałością skrywa je dla tego, który ośmieli się zagarnąć wszystko dla siebie.
Poniżej ust broda. Teraz skupiona ani drgnie. Nasza pasażerka jest bowiem pochłonięta lekturą. Ale jestem w stanie wyobrazić sobie, jak marszczy się w płaczu albo wściekłości. Subtelny owal podbródka. A dalej szyja. Idąc od dołu, delikatny pieprzyk po lewej stronie. Kiedy przepływa przez gładką szyję fala wzburzenia lub wstrzymanego oddechu, podskórne ścięgna i mięśnie układają się aż od obojczyków w ruchomy hołd dla kobiecego ciała i męskich pożądliwości budzonych tym widokiem. Poniżej powabna kibić i biodra. Silne, mocne. Oparte na kolumnach ud i łydek. Skupione. Zaczytane.”
Odłożyła książkę, przeciągnęła się i uśmiechnęła do mnie. Skrzywiłem usta w grymasie, który w mojej definicji był zbliżony do uśmiechu. Chyba mieliśmy podobne definicje, bo odwzajemniła uśmiech.
– Pomoże mi pan z walizką?
Spojrzałem chmurnym wzrokiem. No jasne, jedną ręką jestem gotów do zdejmowania ciężkiego kufra na żądanie. Czemu zawsze proszą właśnie mnie? I natychmiast zreflektowałem się – byliśmy sami w przedziale. Na szczęście trudność polegała na wysokości, a nie na ciężarze. Wyjęła kanapki i termos z herbatą. Zjadła. Wypiła. Wróciła do czytania. Nareszcie, pomyślałem, odpalając na nowo komputer. Nie postawiłem jeszcze żadnego znaku, kiedy zdecydowanym ruchem odłożyła książkę i popatrzyła mi wprost w oczy.
– Mam nadzieję, że nie jest pan jakimś zboczeńcem?
Cóż, tu zdania są podzielone, pomyślałem. I uśmiechnąłem się pod nosem.
– A dlaczego pani pyta?
– Bo od jakiegoś czasu wpatruje się pan we mnie intensywnie.
Obrona przez ofensywę, pomyślałem. Dość ryzykowne zagranie, gdybym naprawdę był jakimś świrem.
– Aha, nie ma się pani czego obawiać. Jestem całkowicie niegroźny.
– To czemu pan się tak…
– Gapi? – dokończyłem za nią spokojnie. A wewnątrz głowy gonitwa myśli. Wyjdę na idiotę, jeśli powiem prawdę.
– Tak, gapił się pan – potwierdziła.
– Prawdę mówiąc… opisywałem panią.
Widziałem, jak rozszerzają się jej źrenice. Zdziwienie czy strach?
– Proszę się nie obawiać. Jestem pisarzem. Pisarzem amatorem. – Dodałem, żeby nie kłamać tak ostentacyjnie.
Uspokoiła się, ale w rozchyleniu bluzki można było dostrzec wciąż pulsującą przyspieszonym tętnem żyłkę. Starałem się stłumić erotyczne skojarzenia. Zastanawiała się przez sekundę.
– A mogę zobaczyć, co pan o mnie napisał?
Kurwa, tylko nie to. Nie cierpię jak ktoś czyta moje niedokończone teksty, z drugiej strony na szczęście nie zdążyłem napisać nic zbereźnego.
Podałem jej laptopa.
– To tylko luźne zapiski… Przebiegła oczami po moich słowach. Delikatny rumieniec wystąpił na policzki.
– To bardzo miłe. – Laptop wrócił na moje kolana.
– Jest pani wdzięcznym obiektem do opisywania.
– Dziękuję.
Przyjęła komplement jakby był czymś codziennym. Przez chwilę milczała, wpatrując się w widok za oknem.
– Często tak pan podgląda nieznajomych ludzi? – Znów przyłapała mnie na gapieniu.
– Przyznaję, pani jest pierwsza.
– Aż takie zrobiłam wrażenie? Jestem Emilia. – Wyciągnęła prawą rękę do uściśnięcia.
Chwyciłem ją zdrową, lewą dłonią.
– Mówiłem, że jestem niegroźny…
W tej podróży nie zapisałem już ani jednego słowa.
Miesiąc później.
– A może zrobimy sobie wieczór z masowaniem? W łazience widziałam oliwkę.
Już rozkładała się na łóżku, nie czekając na moją reakcję.
– Chodź… pomasuj mnie – wymruczała.
Nie byłem w stanie oprzeć się temu charakterystycznemu brzmieniu w jej głosie. Na poły proszący, na poły żądający. Jak rozpieszczona kotka – była przekonana, że świat istnieje po to, by dostarczać jej wieczornych przyjemności. Po chwili nadstawiła łydkę do masażu. Z rozpuszczonymi włosami, które co jakiś czas odgarniała z czoła, pochyliła się w skupieniu nad książką.
Ubrana była – jakżeby inaczej – w moją najlepszą, niebieską koszulę. W rozchyleniu niedopiętych guzików prześwitywały jej drobne piersi. Nie wiem czemu tym razem zwróciłem uwagę właśnie na nie. Po prostu magnetyzowały mój wzrok. Nieodparta potrzeba przyglądania się. Kolejny raz z Emilką. Było w niej coś takiego, co powodowało moje zapatrzenie i chęć opisania wszystkich jej cech, wszystkiego co robiliśmy, wszystkich emocji i wspólnych spraw. Idealna partnerka dla grafomana. Żyłem w dwóch równoległych rzeczywistościach – tej przeżywanej realnie i tej, którą opisywałem słowami.
Rozchyliłem poły koszuli, uważając, żeby nie poplamić materiału tłustą oliwką. Ukazały się w pełnej krasie. Dwie niezbyt duże półkule z delikatnie zaznaczonymi brodawkami. Wcierałem oliwkę w jej udo, jednocześnie zastanawiając się, jakie słowo opisałoby je najtrafniej. Delikatne… – nie. Może drobne – zdecydowanie nie. Zresztą ostatnio miałem wrażenie, jakby zrobiły się pełniejsze. Subtelne – tak. To było słowo, którego poszukiwałem.
Piersi kochanki nie należały do największych – przy jej smukłej sylwetce ciężko byłoby oczekiwać biustu w rozmiarze D. Mimo to były to jedne z najładniejszych piersi, jakie widziałem. Jaśniejsza skóra odcinała się na tle reszty opalonego wciąż po lecie ciała. W samym centrum wzgórka umiejscowione były różowe brodawki. Nie wielkie, ciemne koła z rozmytym sutkiem, ale delikatne, stojące na baczność sutki, otoczone jasnoróżową obwódką. A do tego pieprzyki. Jeśli uznać brodawkę za Słońce, to kierując wzrok ku szyi, można było natrafić na pieprzyk wyobrażający Ziemię, a tuż obok niego malutki na kształt Księżyca. Gdyby taki układ zaistniał w przyrodzie, mielibyśmy pełnię.
Nie przestawałem masować, a myśli o jej biuście zaprzątały mi głowę. Kochałem jej piersi. Uwielbiałem je ściskać, ssać, całować, gryźć. Tuż przed szczytowaniem, jej albo moim, lubiliśmy bawić się nimi obydwoje – ja z moim fetyszystycznym podejściem do jej przyjemności i ona ze swoją egoistyczną pogonią za orgazmem. Subtelne. Tak. Pięknie wyglądała, kiedy przelewała wodę z pianą pomiędzy nimi, biorąc prysznic. Jakże kusząco wyglądały, kiedy zakładała bluzkę bez stanika.
Dłużej nie mogłem się powstrzymywać. Zsunąłem się w dół. Pomiędzy uda. Dokładnie tam, gdzie chciałem być od samego początku.
– Ej, panie pisarzu, ja tu czytam…
Udawała, że się broni przed dotykiem. Obróciła się na brzuch i starała się uciec przed moimi pocałunkami. Wysunęła się spod moich dłoni, korzystając ze śliskości oliwki do masażu. Wyślizgnęła się spode mnie i już miałem zrezygnować, kiedy zauważyłem, że moja Czytelniczka zatrzymała się pod ścianą i czeka na mnie. Z nagimi, lśniącymi udami rozrzuconymi na boki i wygolonym nagim łonem. Dopadłem do oczekującej na pożarcie ofiary. Objęła mnie nogami. Przyciągnęła mnie do siebie. Ze śmiechem na ustach poprowadziła mnie wprost między wargi sromowe.
– Ty zwierzaku! – Roześmiała się ponownie.
Kochaliśmy się gwałtownie i szybko. Zmieniła pozycję. Wypięła się w moją stronę. Uwielbiałem jej ciało i jej – równie pokręcony jak mój – umysł. Przysunęła sobie książkę pod nos. Udając, że czyta, prowokowała mnie do jeszcze bardziej intensywnych ruchów frykcyjnych. To było jak pierdolenie kurwy. Pozorna obojętność nakręcała mnie jak najsilniejszy afrodyzjak. Jeszcze moment i wytrysnąłem na jej plecy. Opadłem na pościel bez sił. Wytarła się moją koszulą. Usadowiła się, poprawiając poduszki.
– Dasz mi przeczytać jutro o tym wieczorze? Wiesz, jak lubię, kiedy o mnie piszesz…
Autor: Barman-Raven
http://www.odcienieczerwieni.pl/
redaktor serwisu StrefaPrzyjemnosci.pl
autorka książek dla dorosłych