Shibari to prawdziwa sztuka, wymagająca ćwiczeń i poszerzania swoich umiejętności, aby móc wprowadzić takie urozmaicenie do sypialni potrzeba doświadczenia. Tylko ono dostarcza wiedzy jak bezpiecznie wiązać, gdzie prowadzić linę tak by pobudzała wrażliwe punkty, nawet powodując chwilowy dyskomfort, nie prowadziła do bólu, z którym będziemy musieli się borykać kilka dni, lub nawet uszkodzeń ciała, które przy nieumiejętnym wykonywaniu tej sztuki są możliwe.
Jest jednak swoistą grą wstępną do kolejnego etapu wtajemniczenia, czyli kinbaku. Kolejny skomplikowany termin rodem z krainy kwitnącej wiśni? Nie, to po prostu bardziej dynamiczna forma wiązania. Inaczej, to shibari połączone z emocjami, elementami dominacji, a nawet czasem poniżenia.
Mocno zakotwiczeni w patriarchacie Japończycy często – co przedstawia mnogość orientalnych rycin – krępowali swoje żony, w ramach kary, albo świadomego upokorzenia, gdy naruszyły kulturowo wpojone schematy zachowań. Współcześnie kinbaku, coraz bardziej popularne na wszystkich kontynentach, jest obecne w wielu sypialniach, ale i na scenach w klubach, w których odbywają się imprezy spod znaku bdsm, kinky czy shibari.
Najprościej więc kinbaku to po prostu bardziej intensywne i pobudzające emocje shibari w połączeniu z doznaniami erotycznymi, występujące w tym samym czasie. Dlatego tak ważna jest wprawa w plątaniu supłów i unieruchamianiu, by w poddaniu się nastrojowi chwili, która jest tak ulotna, sprawnie, ale i bezpiecznie skrępować. A potem? Cóż, wedle kaprysu wykorzystać bezbronność dla obustronnej przyjemności i spełnienia.
Przejęcie kontroli nad partnerem poprzez ograniczenie swobody jego ruchów i wymuszenie jego uległości to pewnego rodzaju afrodyzjak. Napięcie między osobą stopniowo tracącą wolność, coraz bardziej zdaną na kaprysy partnera, podnieca. Od pierwszych oplotów na nadgarstkach czy kostkach, po kolejne więzy i sploty sprawiające, że w jego rękach stajemy się niczym glina w dłoniach rzeźbiarza. Walka ze wstydem, z podporządkowaniem, utratą kontroli, a nawet bólem, stymuluje, niepokoi, ale i ciekawi – co będzie dalej i do czego mnie to doprowadzi.
Wiele emocji można sobie nawzajem przekazać, bo kinbaku to nie tylko władza i poddanie, narzucające dalszy bieg wydarzeń, ale również zmysłowy dotyk, całkowite skupienie na partnerze, jego doznaniach, przyjemności i oczywiście bezpieczeństwie, wreszcie niewypowiedziana gra emocji i pożądania.
W czasach, gdy seksualność nie ma tajemnic, jest na wyciągnięcie ręki, żeby nie powiedzieć, komputerowego monitora, kinbaku jest ciekawą propozycją na przeżycie czegoś tajemniczego i zupełnie intymnego. Liny znaczone wilgotnym podnieceniem partnerki, są niczym złożony przez nią podpis, bo od tego momentu stają się „własnością” jednej osoby.
Kinbaku wymaga od osoby dominującej wczucie się w emocje partnera, obserwacji jego ciała i reakcji oraz umiejętności wyciszenia i uspokojenie go, w tym celu ważne, aby wiązanie urozmaicać pocałunkami, czułymi lub zmysłowymi dotykami, nawet chwilą masażu, doradzają doświadczeni w tej sztuce.
Trudno zapomnieć reakcje na taki rodzaj pieszczot, ukrytą w rozszerzonych źrenicach przyjemność, albo dostrzeżenie wyrywającego się spod kontroli podniecenia powoduje czasem lekkie zawstydzenie. To wszystko buduje trudną do opisania atmosferę niezwykłej bliskości.
O ile w przypadku shibari szczególną uwagę zwraca się na geometrię i estetykę wiązań, o tyle w kinbaku brak symetrii czy dokładności jest uzasadniony, ponieważ tutaj emocje i pożądanie, oraz dynamika całego zdarzenia są intensywniejsze.
Ścisłe skrępowanie ciała, unieruchomienie w niewygodnych czy upokarzających pozycjach, jest też swoistym zaproszeniem do pójścia nieco dalej, oczywiście, o ile wiązana osoba ma skłonności masochistyczne.
Esteci czy też miłośnicy orientalnych detali, nie tylko wiążą jutową liną zakończoną efektownymi supełkami wedle japońskich wzorów, ale mają zazwyczaj gdzieś „pod ręką” kawałki bambusowych kijków, którymi można uderzać napięte pośladki, uda, plecy lub ramiona skrępowanego partnera.
Używane z rozmysłem i wyczuciem są bezpieczne, choć zostawiają na skórze widoczne ślady, które mogą się utrzymywać na niej nawet do kilku dni. Drugim elementem często spotykanym podczas praktyk kinbaku są drewniane lub metalowe klamerki zapinane na sutki, wrażliwe na bodźce skrawki skóry, a nawet miejsca intymne. Ich uścisk, a jeszcze bardziej, moment odpinania, gdy krew wypełnia unerwione punkty, niesie ze sobą niezapomnianą falę mieszanki bólu i przyjemności, potęgujących podniecenie.
Trzecim dość częstym elementem połączonym z japońskimi oplotami lin jest roztopiony wosk, kapiący na brzuch, plecy, ramiona, uda, a nawet erogenne strefy. Odczuwanie ciepła pokrywającego wrażliwą skórę, ale i zeskrobywanie potem wosku, np. z użyciem zimnego ostrza noża, to bardzo intensywna gra emocji, ale i dozowanie różnych form dotyku.
Wszystkie te praktyki, umiejętnie stosowane, są w pełni bezpieczne, a ich zakres tak naprawdę zależy tylko i wyłącznie od upodobań partnerów. Dla wielu osób pamiątki takich chwil uniesienia, w postaci zarysowanych śladów po wpijającym się sznurku, równych kresek po uderzeniach bambusowych kijków, albo śladów po ugryzieniach, są powodem do dumy. Dostrzeżone w lustrze po kąpieli, nie tylko przywołują miłe wspomnienia intensywnych doznań i rozkoszy, ale podniecają od nowa. Zazwyczaj, gdy zaczynają znikać, powodują tęsknotę i głód, by znów oddać się partnerowi w posiadanie i czerpać z tego własną przyjemność.
redaktor serwisu StrefaPrzyjemnosci.pl
autorka książek dla dorosłych